Akcje zagraniczne

Jak wcześniej wspominałem, akcje zagraniczne kupowane na ike/ikze powodują szereg problemów. Kupno i sprzedaż są obciążone większymi prowizjami niż na GPW, gotówka jest zamieniana na inne waluty (płacimy spread i prowizje), a na dodatek dywidendy generują najczęściej 30% podatku u źródła. Dlaczego w takim razie w ogóle się tym zajmować? Główną korzyścią z zagranicznych giełd jest znacznie większa różnorodność dostępnych instrumentów, ale nie tylko.

We wpisie o ryzykownych instrumentach wspominałem, że istnieją ETFy z dźwignią - to są rzeczy właściwie dostępne tylko na zagranicznych giełdach. GPW w tych kwestiach raczkuje, mamy tylko kilka ETFów na główne indeksy światowe i polskie. Z tego powodu warto wyjść poza nasze podwórko, chociażby po to, żeby otworzyć sobie możliwość grania w obu kierunkach (spadki/wzrosty), a nie tylko w górę.

Oprócz samych instrumentów grupujących indeksy uważnemu obserwatorowi od razu uda się zauważyć, że GPW jest uboga w konkretne sektory przemysłu lub usług. Taka sytuacja wynika z bardzo banalnych czynników: Polska nie jest rozwiniętym krajem i części rzeczy po prostu się tu nie robi. Chociaż samo z siebie to nie oznacza, że nie dało się zarobić na lokalnej giełdzie, jednak trochę może zaboleć, że zagraniczne giełdy wręcz galopują, gdy tutejsza ledwo człapie. Również wyniki TFI pokazują, że ostatnie lata dały zarobić głównie na amerykańskim parkiecie.

Za część z tych efektów odpowiedzialne są tak zwane megatrendy, dysrupcyjne technologie wypierające biznesy starego typu. Można tu wskazać jako przykłady firmy sprzedające reklamy (Facebook, Google), sklepy online (Amazon), smartfony zastępujące telefony (Apple). Tak się składa, że nie mamy odpowiedników tych firm na GPW. Brak również spółek z branży półprzewodników, bo po prostu nikt takich rzeczy tutaj nie robi (można co najwyżej szukać drobnych spółek zajmujących się jakimś drobnym wycinkiem konkretnej technologii).

Na zagranicznej giełdzie możemy więc zainwestować nie tylko w konkretne, unikatowe na skalę światową spółki, ale również w ETFy sektorowe, egzotyczne surowce i tym podobne rzeczy. Ze względów podatkowych może to jednak być niekorzystne, w zależności od stylu kupna i sprzedaży inwestora. Część instrumentów jest dostępna jako certyfikaty z niską dźwignią (a więc niezbyt ryzykowne), ale resztę niestety trzeba kupować bezpośrednio.

Co to znaczy bezpośrednio na zagranicznej giełdzie? To znaczy, że zapłacimy prowizję od zlecenia, spread i ewentualną prowizję od przewalutowania - zarówno podczas kupna jak i sprzedaży, ekstra podatek od dywidend (30%?) i dodatkowo opłatę za przechowywanie papierów u depozytariusza (zazwyczaj roczna, ale może być miesięczna lub zupełnie zerowa). Warto więc przed inwestycją zastanowić się, czy naprawdę jest opłacalna, bo na tamtych giełdach jest tak dużo graczy, że ciężko o wysokie dywidendy. Po doliczeniu kosztów zabawy, może się okazać, że spółki z GPW, szczególnie z tej samej branży, dają lepszy zwrot.

Treści przedstawione na blogu są prywatnymi opiniami autora i nie stanowią rekomendacji inwestycyjnych w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz. U. z 2005 roku, Nr 206, poz. 1715). Autor nie ponosi odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podjęte na podstawie niniejszego artykułu, ani za szkody poniesione w wyniku decyzji inwestycyjnych podjętych na podstawie niniejszego artykułu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga