Rolowanie, czyli bieżąca sytuacja rynkowa

Sporo się ostatnio dzieje na giełdach, więc skupiłem się na inwestowaniu, a nie pisaniu bloga. Wszyscy "wiedzą", że niedawno był dołek - ale czy to pewne? Odsyłam do mojego starego wpisu o krachach giełdowych, niewiele się zmieniło od tamtego czasu. Jak zawsze przypominam, że nie znam przyszłości i nie rekomenduję żadnych konkretnych działań, blog służy mi tylko do spekulowania z określonego punktu widzenia, nie uwzględniam tu nawet połowy potrzebnych do decyzji inwestycyjnej czynników.

Epidemia COVID-19 na pewno nie była spodziewana przez uczestników rynku, jest to wydarzenie niemal bezprecedensowe. Do tej pory nie zdarzały się tak szeroko zakrojone kwarantanny na całym świecie. Poprzednie porównywalne epidemie, czyli ptasia grypa, świńska grypa lub nawet poprzedni koronawirus powodujący SARS1, nie miały aż tak globalnego zasięgu rażenia. Dlatego mamy tutaj typowy przykład czarnego łabędzia, mało przewidywalnego negatywnego czynnika. Czy w takim razie dołek jest za nami? Takie przypuszczenie nie jest pozbawione podstaw, ale spójrzmy przez chwilę z perspektywy rynkowej:
1. Gracze indywidualni masowo napłynęli na rynek, święcie przekonani, że epidemia to dołek, który należy łapać.
2. Gracze instytucjonalni zostali w dużej części zaskoczeni skalą spadków. Pojawiły się artykuły, że część z nich dostała bailout.
3. Epidemia spowodowała utratę dni roboczych w wielu branżach. Jak sam Warren Buffet wspominał, niedoliczenie dni roboczych w porównaniu z poprzednim rokiem jest jednym z najczęściej spotykanych niedoszacowań. Może więc należałoby założyć, że dni niepracujące są w globalnej gospodarce niedoszacowane?

Diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli przyjmiemy, że to instytucje próbują upchnąć akcje niedoświadczonym nowym graczom (a przypomnijmy sobie tylko, że przecież GetBack to zupełnie niedawny cios w polskich inwestorów - i to wszystkich, a nie tylko tych, którzy mieli akcje trefnej spółki), to dlaczego mielibyśmy kupować? Chociażby dlatego, że nadal jesteśmy poniżej pewnych długoterminowych średnich. Na przykład GPW zazwyczaj kręci się w okolicy 1800-2200 punktów, a sięgała nawet 3000 w hossie. Zakup na podstawie tej przesłanki nie jest więc taktycznym błędem.

Co byłoby takim błędem? Zakup byle jakiej akcji w nadziei na wzrosty "bo spadło" to urośnie. Niestety, nie ma tak lekko. Kupić tanio i sprzedać drogo to naprawdę sztuka, niektóre akcje spadły i nie odbiją nie wiadomo gdzie. Może więc ktoś kierujący się przysłowiami powinien zapoznać się również z terminami odbicie zdechłego kota (odbicie w trendzie spadkowym, nie tworzące odwrócenia trendu) oraz łapanie spadającego noża (kupowanie "tanio" bo coś spadało). Ceny muszą mieć pewne zaczepienie w realiach, w szczególności w przyszłych zyskach spółki, którymi będzie się dzielić z akcjonariuszami.

Czym w takim razie jest odbicie zdechłego kota? Chodzi o tymczasowy wzrost, tzw. pułapkę na byki, która kończy się pogłębieniem spadków poniżej poprzedniego dołka. Na to łapią się głównie ci, którzy niepoprawnie ryzykują myśląc "dołek już na pewno był" - nic bardziej mylnego, potencjał do spadków istnieje zawsze.

Łapanie spadającego noża to ślepa wiara w odwrócenie trendu, bo przecież ile może spadać? Może aż do zera w przypadku akcji. Tacy gracze zostaną przejechani w momencie, gdy zabraknie im nerwów do trzymania coraz bardziej stratnej pozycji.

Jak rozegrać spadki poniżej długoterminowej średniej? Należy zmienić przysłowiowe pieluchy i trzymać wybrane akcje lub instrument hardkorowo, licząc się nawet z 50-70% tymczasowej straty. Sytuację albo należy analizować na bieżąco, albo posiadać instrument zapewniający tak szerokie odwzorowanie wybranego fragmentu rynku, żeby ta analiza była zminimalizowana (jak np. ETF na grupę akcji, WIG20 lub coś innego). Nie ograniczy to ryzyka spadków ani nie zapewni zysku ze 100% prawdopodobieństwem, tylko zapewni nam ustawienie się w konkretnej pozycji na rynku. Zakładany zysk nie przekroczy więc znacząco różnicy pomiędzy naszym punktem wejścia a długoterminową średnią wybranego instrumentu, ale jednocześnie zabezpiecza przed pojedynczymi zdarzeniami które mogą uderzyć w słabiej dobrany portfel.

Decydując się na taką strategię trzeba mieć mocne nerwy żeby przetrwać ewentualny dołek (pamiętając o tym, że długofalowo bessy były stosunkowo krótkie i gwałtowne) oraz nie zapominać  o ryzyku systemowym konkretnych pozycji. Należy więc oszacować na ile nasz pojedynczy ETF jest zdywersyfikowany i na ile my sami jesteśmy zabezpieczeni przed stratą środków użytych na giełdzie. Zawsze należy pamiętać że giełda to ryzyko nie do zmniejszenia do zera, nawet przez najlepszych. Ci którzy o tym zapominają pojawiają się na chwilę w mediach jako eksperci którzy dorobili się w jednym miejscu i po cichu stracili w 10 innych lub co gorsza postawili zbyt dużo na jedną kartę, wierząc że to oni są idealnymi graczami, "wiedzącymi co robią" nie potrzebującymi dywersyfikacji.

Zakładamy naszym przypadku że zyskamy po powrocie do długofalowej średniej (lub nad nią) i że nastąpi to w określonym czasie (typowa bessa: mniej niż 2 lata), przy czym te założenia, mimo prostoty, mogą nigdy nie zostać spełnione! Jednak powinny być spełnione z wysokim prawdopodobieństwem, oraz zapewnić zysk zbliżony do różnicy pomiędzy długofalową średnią i naszym punktem wejścia. Jest to względnie bezpieczna i spokojna strategia. Bezpieczna bo ryzyko nie powrócenia do średniej jest relatywnie niskie, ale nie zerowe. Spokojna, bo nie wymaga codziennej analizy, chociaż taka też może być przydatna.

Jakie są potencjalne błędy w myśleniu uczestników rynku? Dla inwestorów indywidualnych z pewnością nastąpiło upojenie sukcesem. Są święcie przekonani, że złapali dołek. Jednak z drugiej strony mamy dużo innych uczestników rynku, którzy jeszcze nie wyszli "na zero", bo zajęli pozycje przed "wodospadem" COVID-19. Niektóre branże ucierpiały ponadprzeciętnie, wydaje się że gastronomia, hotelarstwo i lotnictwo są na czele. Zaskakującą ofiarą wirusa okazała się branża wydobywająca ropę naftową, gdzie doszło do tak dużej czkawki na popycie i podaży, że w USA notowania ropy spadły poniżej 0 (czyli netto należało dopłacić za luksus wydobywania). Z oczywistych powodów, taka sytuacja na ropie musi być przerwana w relatywnie krótkim okresie. Po prostu część firm wydobywających zbankrutuje lub zakończy działalność z własnej woli, bo kto by chciał dopłacać za pracę i wydobywanie surowców?

Czy w takim razie należy inwestować w ropę w górę albo w dół? Według mnie sytuacja jest naprawdę trudna do rozegrania, bo inwestor indywidualny obraca instrumentami, które nie odzwierciedlają bezpośrednio fizycznej ceny surowców. Czy chodzi o gaz, ropę, uran, pszenicę, złoto czy srebro albo inne egzotyczne rzeczy, nie jesteśmy na pozycji żeby dobrze ustawić się na rynku w prosty sposób. Część inwestorów narzeka, że nie może inwestować w ujemnych cenach, część nie łapie że kontrakty są w pewnych momentach rozliczane po niekorzystnych kursach i tacy ludzie są święcie przekonani, że powinni kupować instrumenty dla hazardzistów, żeby zarobić. Nie prościej grać łatwiejszą strategię i zadowolić się mniejszym zyskiem?

Kryzys na pewno jest okazją, ale nie unikatową. Według moich szacunków i doświadczenia co roku lub najdalej co dwa lata jest jakiś cyrk skutkujący głębokimi spadkami, więc nie trzeba się palić do zakupu tu i teraz w jakieś egzotyczne instrumenty finansowe. Samo wyselekcjonowanie przysłowiowych dobrych spółek daje dwucyfrowy wynik rocznie (1X-5X%), więc przy średnim kapitale i młodym wieku uczestnika rynku nie ma większego powodu ryzykować więcej. Problemem byłoby dopiero alokowanie środków rzędu kilku milionów, bo wtedy wejście w mniej płynne rynki musi być ograniczone.

Co w takim razie wiemy o obecnej sytuacji w skrócie:
1. jakiś dołek był, ale nie musi być ostatni
2. może być drugi dołek, ale co jeśli będzie trwał jeden dzień albo godzinę? Czy my będziemy wtedy z ręką na klawiaturze, żeby wejść w optymalną pozycję?
3. może być płytszy dołek - wtedy kupimy drożej niż w poprzednim
4. może być głębszy, ale tak krótko, że nie zdążymy kupić
5. może być głębszy i trwać miesiąc, na tyle, że wystraszeni i tak wyrzucą akcje i zostaną z ręką w nocniku

Treści przedstawione na blogu są prywatnymi opiniami autora i nie stanowią rekomendacji inwestycyjnych w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz. U. z 2005 roku, Nr 206, poz. 1715). Autor nie ponosi odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podjęte na podstawie niniejszego artykułu, ani za szkody poniesione w wyniku decyzji inwestycyjnych podjętych na podstawie niniejszego artykułu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga